Bardzo szybko przyzwyczaiłam się do bliskości przyrody, do tego, że mogę po prostu wyjść z domu i ona tam będzie, za progiem. Żadnych wypraw, transportu, czekania na autobus i przesiadek… parę schodów i już! Przyzwyczaiłam się do codziennych zapachów: skoszonego siana, mokrego powietrza przed deszczem i świeżego po burzy. Do zrywania jeżyn z krzaka na wieczornym spacerze. Do zauważania codziennych, drobnych zmian.

Dopiero na wsi zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi tych oczywistości. Poczułam to, kiedy wyszłam na spacer tuż po długiej burzy. Chociaż ulewa minęła, chmury jeszcze się kłębiły i nad mokrą łąką wisiało ciężkie niebo. Słuchałam spadających kropel, patrzyłam na zmęczone deszczem rośliny i czułam, jak szybko namakają mi buty i spodnie. Dom miałam za plecami. Wtedy dotarło do mnie, jak tęskniłam za tym, żeby mieć pełnię świata na wyciągnięcie ręki.

[notatka zapisana latem 2015 roku, kiedy mieszkałam sama w wiejskim domu koleżanki]

Slow life na wsi, bliskość natury.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.