Życie bez bieżącej wody przywraca uważność. Codzienne czynności tracą przezroczystość, nie ma automatyzmu, umycie kubka wymaga zastanowienia a kolejną herbatę robisz sobie, kiedy naprawdę masz na nią ochotę.
Nabieranie wody ze studni ma w sobie coś medytacyjnego, wyznacza rytm poranka, puste wiadro, parę kroków w stronę lasu, a potem ta sama sekwencja czynności: podniesienie przykrywy lewą ręką (napinają się mięśnie aż do biodra), wrzucenie wiadra, jak najbardziej precyzyjne nabranie wody i spokojne wyciąganie do góry, podczas którego znowu czujesz dokładnie, które mięśnie pracują (teraz prawa strona). A do tego dźwięki: uderzenie o taflę wody, napełnianie, jak oddech, i chlupot rozlewającej się wody w drodze na górę. Nic innego wtedy nie istnieje.
[notatka zapisana latem 2015 roku, kiedy mieszkałam sama w wiejskim domu koleżanki]