W domu pachnie śliwkami. W jednym garnku smażą się powidła, w drugim powidła z czekoladą, trzeciego dużego garnka mi brakuje. Są już śliwki w soku, gruszki w syropie, dżem brzoskwiniowy i marmoladka z renklod. Nie sprawdzałam jeszcze, czy dojrzały renety…

Zaczął się czas przetworów. Lubię to pakowanie lata w słoiki. Najbardziej za to, że na pierwszym planie jest wtedy rytm przyrody, nie mają znaczenia deadline’y ani wyjazdy służbowe – kiedy owoce są dojrzałe, trzeba się nimi zająć i już, nie będą czekać. Więc zbieram, pestkuję, smażę, pakuję. Nie nadążam, bo w tym roku wszystkie owoce szaleńczo obrodziły (mówią, że to rok Wenus). Spędzam wieczory z owocami i upaprana po łokcie ćwiczę się w uważności na kolory, zapachy, faktury, precyzję ruchu. Medytacja, dzięki której w listopadzie będę mieć dżem…

Bulgoczące wieczorem powidła to dla mnie jeden z okruchów codzienności, które budują prawdziwy dom. Ciepły, spokojny, połączony ze światem za drzwiami. Taki mój. Stanął w nim regał z przetworami.

No to komu słoiczek? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.